czwartek, 5 stycznia 2012

Ciężka nocka i takie tam dyrdymały

Ciężki czas nam nastał. Psychicznie i w ogóle. Nie lubie chyba stycznia. Zawsze jakoś w styczniu bylejakość mnie dopada.
A u nas nocka koszmarna. Janek kaszlał jak piesek aż do wyplucia płuc. Koszmar. Podałam diphergan i nieco się wyciszył po godzinie. Do tego gorączka, marudzenie (jak nie Janek), wędrowanie Marcysi, jęczenie Stasia... I moja bezsenność, wiatr za oknem co nie nastraja mnie za optymistycznie.
A wczorajsza próba pisania pracy? Masakra jakaś. Staś jak mnie nie widzi to cichy, zajęty sobą. Nie dziwię się, że opiekunka na niego nie narzeka. Staś jak Matkę zobaczy zmienia się diametralnie. Międli i piszczy, marudzi, na rączki nie, na cyca nie... albo tak. Sam nie wie czego chce.
Chcę pisać - mąż co chwilę - i jak? Napisałaś??? NO OCZYWIŚCIE!!!! już 5 rozdziałów - przecież jak usiądę to wręcz już jeden rozdział sam się pisze. Nic to, że Marcysia koniecznie chce rysować więc zadanie trzeba dać i przeczytać (nic to, że Ojciec rodzony siedzi obok). Siadam znów. Jaś chce rysować. Podaję, czytam co ma zrobić. Siadam. Marcysia skończyła - ładnie mamo??? Super. Znów wymyślić pracę. Podać. Dać pić. Zrobiłam sobie kawę. Staś na razie zasnął. Jaś skończył. Pochwalić. Przytulić. I pytanie męża - jak ci idzie???? TRZYMAJCIE MNIE bo mnie szlag trafi! Stron nie umiem wstawiać. Wnerwiam się. Cała koncepcja pracy się giba. Mąż daje rady. Super...
Staś się budzi. Międli. Maż się pyta... nie piszesz już? (wrrrr)
Idę farbować włosy. Wychodzę za 10 minut bo wrzaski i piski.... i co widzę??? M. ze słuchawkami na uszach a dzieci wariactwo. M. - ja też chcę mieć chwilę dla siebie. Cudowny wieczór a moja depresja się pogłebia. I cóż z tego, że wieczorem przeprosiny i buźki... jakoś mnie to nie cieszy.

Zatęskniłam za dzieciństwem. Tak nagle. Pojawiła się "stop klatka" i uczucie było tak nagłe i silne. Szok!
Kiedy chorowałam, zostawałam sama w domu. Wszystko przygotowane. Kanapki (sama robiłam i najczęściej ze smalcem - lat siedem), herbatka, taboret przy łóżku, specjalna "półeczka" z gazety a na tym kredki i książeczki, Świat Młodych, i wieczorem mama przychodząca z pracy i niosąca w torbie. Chłodne od zimna i smaczne na długie dni chorowania. Uwielbiałam ten chłód książek i oczywiście TE książki bo Mama w swojej blibliotece miała przemiłą panią, która wybierała mi czytadła niczym smakowite ciasteczka. Super bibliteka, Pani z powołaniem a książki po prostu miód malina :D
Zatęskniłam....

3 komentarze:

  1. Ach te chłopy...
    Opisywana scenka przy pisaniu pracy przypomniała mi wczorajszą u nas, gdy z bolącym zębem i gorączką schowałam się pod kołdrę, a dzieci i tak siedziały na mnie. Opiekujący się nimi Mąż zrobił sobie za to wreszcie porządek w szafie (tyż dobrze) i generalnie bardzo zadowolony był, że mi pomaga. W międzyczasie golnął sobie naleweczki, więc jak przyszło co do czego, że trzeba jechać ze mną do Warszawy, okazało się, że zawieźć to się mogę ale sama. Nie powiedziałam co prawda zdecydowanie wcześniej, że jadę do lekarza, a nawet zastanawiałam się, czy nie jechać... ale normalnie załamał mnie, myślałam, że się popłaczę z niemocy.
    Widać więc taki ich urok. Poza wszystkim ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mamo_zochulko - kochana :) jak widac na załączonym obrazku NIE JESTEM sama :))) więc chyba mi nieco lepiej. Widocznie ten typ tak ma.... :D
    A ksiądz na kazaniu powiedział... "wydaje się, że jak nas zabraknie to świat się zawali. A to przecież nie prawda" - omal się nie udławiłam ze śmiechu :D:D:D:D Matko.... ale się z choinki urwał :P

    OdpowiedzUsuń
  3. z tym wstawianiem stron... piszesz w w programie Word ? powinnaś tam w górnym pasku mieć opcję numerowania stron :)

    OdpowiedzUsuń

Czas płynie ... pędzi jak pociąg włoski

  Nie dawno pisałam notatkę o tym, że za chwilę urlop. I rzeczywiście pamiętam tę chwilę. Jakby wczoraj... Siedzę w kawiarni i chłonę ciszę....