piątek, 26 lipca 2013

Co dzieci widziały?

Ach co to był za wyjazd... Ponad 1200 km - samej MOJEJ jazdey plus ponad 400 km jazdy z wujkiem i ciocią.
Byliśmy oczywiście koło Góry Kalwarii, w Warszawie, w ... SANDOMIERZU :)
Jeżdzilismy, jeździliśmy co Antkowi się bardzo nie poodbało ale jakoś daliśmy radę. W ogóle z tym Antkiem to dziwna sprawa. Marudził, wył, skrzeczał, zanosił się... a w drodze powrotnej spał a kiedy się obudził na 5 km przed domem, na Estakadzie... rozejrzał się, uśmiechnął od ucha do ucha i zadowolony jechał dalej. No skubany ... no...
A u wujków sobie leniuchowaliśmy. Jedliśmy, spaliśmy, dzieciaki pluskały się w basenie, polewały wodą z węża, biagały na bosaka, chodziliśmy nad Wisłę, zwiedzaliśmy Warszawę, Czersk i ruiny zamku (choć te mnie bardzo zawiodły)... Po prostu takie nic nie robienie...
Janek kosił trawę, wędził schaby z wujkiem, grał na bębenku.
Marcysia znalazła koleżankę i prawie się z nią nie rozstawała co mnie lekko martwiło bo lekki konflikt czasem wynikał z siostrą koleżanki. Jednka jakoś daliśmy radę.
Staś - ach... Stach ten to się biedak nabawił kontuzji już w 5 minucie pobytu na wakacjach bo spadł ze schodów i rozciął sobie brodę. Cięcie było jak najbardziej do szycia bo i głęboki i brzydkie ale... krew się nie lała a ja właśnie przejechałam 400 km więc nie do śmiechu mi było włożyć wyjącego Antka znów do fotelika i równie wyjącego Stasia. Efekt jest taki, że rana się dalej goi :(
Na drugi dzień Stach został ukoronowany tamburynem po czym się przewrócił i znów nabawił się ran na głowie. Co prawda winowajczyni do piero w dniu wyjazdu przynała sie do występku ale skutek i tak był ten sam - Staś ucierpiał.
Tego też samego dnia wybraliśmy się na mega niebezpieczną wyprawę nad Wisłę i Stacha pokąsały wściekłe komary. Wyglądał uroczo plus gorączka powyżej 38 stopni. Zapodawałam wapno i wszystko minęło.
 Ogólnie wyjazd uroczy i ciekawy z drobnymi zgrzytami no ale jak to w życiu bywa - jest i tak. Czasem słońce a czasem deszcz.
A w między czasie w domu... trwała walka o zmywarkę. Walka z krzywymi ścianami, fuszerką poprzedniego pana, który robił nam kafle... Ale koniec końców - walka została wygrana przez mojego M. i ogłaszam wszem i wobec, że zmywarka ma się dobrze a my (ja) szkolę się zawzięcie JAK to zrobić aby było dobrze, oszczędnie, czystko i szybko.



A że obecnie zmywanie się "robi", ja piję kawkę a dzieci jakoś bezkłótliwie grają w spadające Kikiriki... to pozwolę sobie na zakończenie ekspresowego wpisu i powrócę do niego przy njabliższej sposobności... Tym bardziej, że JEDNAK słysze płacz Stasia... :(

3 komentarze:

  1. A jak się dzieciom wycieczka podobała? :))) Podobał się Wam Sandomierz? Zmywarkę widzę tak jak, najszerszą braliście ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Same dobre rzeczy cie spotkały: wakacyjny wyjazd i zmywareczka:) Nasza - tez z tych najszerszych zapełnia się średnio co dwa dni, wiec talerzy i sztućców dokupiliśmy. całuski. rut

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. co wy.... to 45 tka - malutka... :) juz widze ze dwa razy dziennie trza ja wlaczac :)

      Usuń

Czas płynie ... pędzi jak pociąg włoski

  Nie dawno pisałam notatkę o tym, że za chwilę urlop. I rzeczywiście pamiętam tę chwilę. Jakby wczoraj... Siedzę w kawiarni i chłonę ciszę....