poniedziałek, 12 maja 2014

Kryzys

Wczoraj nastąpił kryzys naszej jelitówki. Kryzysów było kilka ale wczoraj był dość ostry - tak, że zaczęłam pakować się do szpitala ale ... jeszcze się powstrzymywałam mając na uwadze legnięcie w gruzach całej naszej logistyki. Zrobiłam orsalit Antkowi i podawałam ku jego rozpaczy. PO pół kubka zaczął nawet chętnie pić. Wiedziałam, że kryzys minął. wieczorem jeszcze kilka kup ale nie wylewających się górą więc poprawa była.
Dzisiaj dziecko o niebo lepsze ale też i o sporą ilość dekagramów chudsze. Śmiem nawet twierdzić, że i kilo nam poszło w dół. Możliwe to?
Apetyt średni ale jak wyzdrowieją to i apetyt wróci. Nie mamy zwyczaju wpychac dzieciom nic do buzi ani karmić na siłę - nawet w takich wypadkach. Wyzdrowieją i zaczną jeść.
Obecnie wirus dopadł Tatę. Mama Karmicielka trzyma się dzielnie. Ciekawe jak długo?

Reszta dzieci jakoś się wykaraskała z owego nieszczęsnego wirusa, który trwał tydzień. Powiem krótko. Ciężko było. Ciężko i bardzo obficie ze wszystkim - nie będę wdwać się w szczegóły. Pranie nadal mamy ustawione w kolejce. Dobrze, że jeszcze grzeją bo przy tej zmiennej pogodzie suszyłabym do wakacji. Mimo wielości ubranek mieliśmy także kryzys w postaci braku body i spodenek dla Antka i Stasia. Oni chyba najgorzej znieśli tę chorobę... na razie bo doktro powiedział (i to się sprawdza), że to wirus krążący - niby odchodzi i wraca... tylko czemu ja - narażona na zjadliwe patogeny nie choruję? ::P

2 komentarze:

  1. Nałykałaś i nawdychałaś się pewno tyle tego, że ech i ach. Ale organizm się mobilizuje, bo kto by się zajął czeladką, gdybyś i Ty poległa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo Ty prawdziwa Matka-Polka. Kto by wszystkich ogarnął jakbys padła :)

    OdpowiedzUsuń

Czas płynie ... pędzi jak pociąg włoski

  Nie dawno pisałam notatkę o tym, że za chwilę urlop. I rzeczywiście pamiętam tę chwilę. Jakby wczoraj... Siedzę w kawiarni i chłonę ciszę....