Nie jesteśmy całkiem normalni...
To nasza jak zwykle wycieczka w nieznane...
Skończyliśmy Konwiwencję - jak zwykle zmęczeni ale zadowoleni. Wracamy do domu ale pojawia się myśl - jedziemy nad morze - choć chwilę odetchnąć powietrzem, ciszą spokojem. Samochód załadowany po uszy sprzętem, dywanami, ambonami, świecami i innymi rzeczami.
Jedziemy - w takie miejsce aby daleko nie musiałabym iść bo przecież noga nadal dochodzi do siebie. I boli okrutnie...
i jeeeeest. To miejsce -- tuż za Karwią. Spokój i cisza. Zapach morza, piasek... zero wiatru i spokojne morze.
Ech jak kocham takie szybkie wypady.
Jakie to ważne dla małżeństwa, dla siebie... być razem, nie mówić, nie myśleć. Wyrwać się na chwilę...
Od zawsze robiliśmy takie wypady... od początku - urywaliśmy się i lecieliśmy w nieznane...
Jak pojawiły się dzieci - to choć spacer po parku kiedy spały a ktoś został na chwilę z nimi.
Do kina, nad morze
Potem z dziećmi... byle zrobić sobie reset od codzienności
Może dlatego w zwykłej codzienności znaleźliśmy niecodzienność
Może dlatego w zwykłości znaleźliśmy niezwykłość?



Jesteście świetni!
OdpowiedzUsuńMy tak się po konwi urywamy na chwile w góry... Skąd ja to znam :) A teraz już i dzieci jeżdżą, najstarszy wspólnota, obaj najstarsi Postcresima. Nienormalne, ale dobre.
Uściski!
Riv