czwartek, 11 maja 2017

Trudne relacje

Nie wiem czy mieliście kiedyś takie problem ale podejrzewam, że każdy otarł się o tzw. trudne relacje.
I najtrudniejsze jest to kiedy chce się dobrze a nic nie wychodzi. Nie koniecznie z naszej winy. Ot tak po prostu. Przypomina mi się piosenka Arki Noego - Chciałem dobrze i jak zwykle się nie udało. I mleko się rozlało. Tak bywa...
Mam teraz tak.
Taki rak, który toczy mnie od środka i nie wiem jak się do tego zabrać.
Z rakiem niby prostsza sprawa. Albo chirurgicznie albo chemicznie. A tu? Nie da się uciąć. Nie da się zastosować chemii. Chyba, że chemię miłości ale gdzie miłość lać? Skąd ją czerpać? Kiedy w sercu już jej nie mam.
I tak też się stało, że stanęłam wczoraj wieczorem przed murem. Ani w lewo ani w prawo. Dawno nie byłam w takiej rozpaczy, gdzie ani płacz ani złość nie pomaga a wieczór przyniósł tylko rozpacz, że jutro nie nadejdzie.
Nadeszło i na dodatek słoneczne i ciepłe.
Z tym, że sto pytań, niewiadomych takich jak wczoraj.
Zastanawiam się czego Bóg mnie uczy przez to zdarzenie?
Na dzień dzisiejszy nie wierzę, że coś po ludzku jest w stanie w tej relacji się zmienić. Stawiam się na miejscu Boga bo wiem lepiej. A może po prostu brak mi bożej wyobraźni? Nie wiem.
Serce mam tak słabe i kruche i jedyne co widzę dobre w tym wszystkim, że przestaję sama kombinować i oddaję to wszystko Bogu bo ja nie widzę rozwiązania.
Walisz głową i nic. Mówisz tłumaczysz i nic. Ciągle inny język. Język bez miłości i bez ducha. Nie rozumiemy się w ogóle.

Taki oto obrazek, że nie zawsze jest pięknie i różowo. Bywa też trudno i byle jak.
I co najgorsze bo to M zauważył wczoraj, że sytuację z zewnątrz przenoszę na rodzinę i diabeł miesza w nas. Więc zaczyna być naprawdę uroczo.

Może sytuacja faktycznie sprowadza się do tego aby przylgnąć do Boga i w Nim być wolnym - mimo sądów, mimo złego spostrzegania, tego co kto pomyśli. Aby mieć wolność w sercu. Nie mam tego.


A co poza tym?
Fizycznie nawet dobrze, że czuję. Powoli powracam do biegania. Dobry czas dla siebie.
Intensywnie działamy przed wyjazdem. Czyli pakowanie, obiady dla dzieci, ciuchy i ogólnie pierdylion rzeczy :) Jeszcze choć powinnam chatę ogarnąć aby nie utonęli w kurzu i brudzie.
Pogoda powoli wraca do normalności. Majowo się zrobiło. Po wczorajszej zadymce (TAK!) cudne słońce ciepłe i przyjemne. Choć skubane obudziło mnie bo wstaje już szybko i daje po oczach.
Michał odnalazł cel na najbliższe tygodnie - wziął się za remont. zaczynamy od frontowych drzwi. Zawsze warto od czegoś zacząć.
Do zobaczenia ....


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czas płynie ... pędzi jak pociąg włoski

  Nie dawno pisałam notatkę o tym, że za chwilę urlop. I rzeczywiście pamiętam tę chwilę. Jakby wczoraj... Siedzę w kawiarni i chłonę ciszę....