poniedziałek, 22 maja 2017

A imię jego czterdzieści i cztery

Urodziny...
już 44  mickiewiczowskie... a jak kto woli dziadowskie ale nie w sensie dziadowania.
Wręcz przeciwnie. Jest za co dziękować i błogosławić.
Za życie, za to, że jestem żoną i mamą. Za to że nadal Bóg ma nade mną miłosierdzie. Za moich rodziców, rodzinę i za wspólnotę.
Planów na przyszłość brak. Z tyłu głowy kołacze się pogańska myśl aby tylko być zdrowym. Ale fakt, chciałabym jeszcze pożyć.
Chyba jednak ten brak planów to kłamstwo wierutne bo ostatnio zamarzyłam jechać (lecieć) do Ziemi Świętej. Znajomi wrócili i zarazili nas tym entuzjazmem. Ziemia Święta... może nie wtym roku ale Ziemia to faktycznie jedno z tych wieloletnich marzeń.

I tak to w zasadzie nic się nie zmieniło.

czwartek, 11 maja 2017

Trudne relacje

Nie wiem czy mieliście kiedyś takie problem ale podejrzewam, że każdy otarł się o tzw. trudne relacje.
I najtrudniejsze jest to kiedy chce się dobrze a nic nie wychodzi. Nie koniecznie z naszej winy. Ot tak po prostu. Przypomina mi się piosenka Arki Noego - Chciałem dobrze i jak zwykle się nie udało. I mleko się rozlało. Tak bywa...
Mam teraz tak.
Taki rak, który toczy mnie od środka i nie wiem jak się do tego zabrać.
Z rakiem niby prostsza sprawa. Albo chirurgicznie albo chemicznie. A tu? Nie da się uciąć. Nie da się zastosować chemii. Chyba, że chemię miłości ale gdzie miłość lać? Skąd ją czerpać? Kiedy w sercu już jej nie mam.
I tak też się stało, że stanęłam wczoraj wieczorem przed murem. Ani w lewo ani w prawo. Dawno nie byłam w takiej rozpaczy, gdzie ani płacz ani złość nie pomaga a wieczór przyniósł tylko rozpacz, że jutro nie nadejdzie.
Nadeszło i na dodatek słoneczne i ciepłe.
Z tym, że sto pytań, niewiadomych takich jak wczoraj.
Zastanawiam się czego Bóg mnie uczy przez to zdarzenie?
Na dzień dzisiejszy nie wierzę, że coś po ludzku jest w stanie w tej relacji się zmienić. Stawiam się na miejscu Boga bo wiem lepiej. A może po prostu brak mi bożej wyobraźni? Nie wiem.
Serce mam tak słabe i kruche i jedyne co widzę dobre w tym wszystkim, że przestaję sama kombinować i oddaję to wszystko Bogu bo ja nie widzę rozwiązania.
Walisz głową i nic. Mówisz tłumaczysz i nic. Ciągle inny język. Język bez miłości i bez ducha. Nie rozumiemy się w ogóle.

Taki oto obrazek, że nie zawsze jest pięknie i różowo. Bywa też trudno i byle jak.
I co najgorsze bo to M zauważył wczoraj, że sytuację z zewnątrz przenoszę na rodzinę i diabeł miesza w nas. Więc zaczyna być naprawdę uroczo.

Może sytuacja faktycznie sprowadza się do tego aby przylgnąć do Boga i w Nim być wolnym - mimo sądów, mimo złego spostrzegania, tego co kto pomyśli. Aby mieć wolność w sercu. Nie mam tego.


A co poza tym?
Fizycznie nawet dobrze, że czuję. Powoli powracam do biegania. Dobry czas dla siebie.
Intensywnie działamy przed wyjazdem. Czyli pakowanie, obiady dla dzieci, ciuchy i ogólnie pierdylion rzeczy :) Jeszcze choć powinnam chatę ogarnąć aby nie utonęli w kurzu i brudzie.
Pogoda powoli wraca do normalności. Majowo się zrobiło. Po wczorajszej zadymce (TAK!) cudne słońce ciepłe i przyjemne. Choć skubane obudziło mnie bo wstaje już szybko i daje po oczach.
Michał odnalazł cel na najbliższe tygodnie - wziął się za remont. zaczynamy od frontowych drzwi. Zawsze warto od czegoś zacząć.
Do zobaczenia ....


wtorek, 9 maja 2017

maj :)))

Sypnęło dziś śniegiem. Naprawdę zadymka i śnieg. A na przekór wszystkim narzekającym i sobie samej słucham piosenki :) i dedykuję ją Czytelnikom



Śpią

Śpią a jedno poszło do szkoły. Piję kawę i zatapiam się w ciszy. Na jak długo? Zapewne za chwilę się obudzi Antoni z okrzykiem - MAMOOOOO choć się do mnie pytulić.
Życie tak biegnie ostatnio jak szalone. Z resztą zawsze tak biegło.
Mam sporo zaległości ale powoli łapię się na tym, że nie ogarnę wszystkiego i wszystkiego nie nadrobię.
Lekarzy mnóstwo. Dermatolog, okulista, endokrynolog, dentysta, kardiolog. Jeszcze moi począwszy od internisty skończywszy na onkologu - terminy troją się i czasem zapominamy o czymś bo nie doczytam w kajeciku.
W tym szaleństwie jest jednak jakieś piękno.
Wspominamy wyjazd do Włoch, tęsknimy za nowym. Tym razem marzy mi się Ziemia Święta ale to marzenie z wyższej półki. Ciekawe czy się ziści. Planów na wakacje w zasadzie nie mamy. Jakieś mgliste. Ale doprecyzowane nie są.
Majaczy nam się w oddali jakiś remont w domu więc większy wyjazd trzeba chyba zastąpić farbami, drzwiami i nową elektryką w chacie. Ale przynajmniej ładnie będzie. Czysto i bezpiecznie.
Gdzieś pomysł na Francję choć po ostatnich zamachach terrorystycznych strach gdziekolwiek się ruszyć.
Na razie najbliższy wyjazd to do Jastrzębiej na kolejny etap - Shema. Ciekawe co tam usłyszę. Jestem ciekawa - nie powiem ale jednocześnie jakiś lęk. Jak zwykle...
Najważniejsze, że jedziemy tam sami, bez dzieci i mam trzy dni luzu. Czyli nie sprzątam, nie gotuję i nie martwię się co jest zadane.
O taki lajf...

A teraz kilka fotek mnie samej. Bo napisaliście, że dzieci wyrosły a my się chyba trochę postarzali :)





poniedziałek, 8 maja 2017

Majówka :) to co tygrysy lubią najabrdziej.

A raczej nie tygrysy a Sopelki czyli MY.
Uwielbiamy podróżować. Dzieci też choć czasem sama podróż jest uciążliwa i z masą pytań w czasie podróży. Daleko jeszcze? Kiedy dojedziemy? Jestem głodny... pić mi się chce! Jest coś słodkiego? Kiedy dojedziemy??? Itd...
Coraz częściej z Michałem mamy ochotę uciec na krótką chwilę i podróżować sami. Ale pewnie szybko by nam było brak. Brak tych pytań, śmiechu i kłótni. To jest dobry czas. Przyjdzie inny też dobry a na razie cieszmy się naszymi wspólnymi szaleństwami.

Takich jak my trzej nie ma ani jednego.


Jaś śmieszek


Staś zdobywca


Jaś w starej szkole w Skansenie, naszym ulubionym miejscu


Marcysia :)




Pięknieje nam córka i wyrasta na nastolatkę.


Raz, dwa i trzy... kogoś brakuje


O jak pięknie i jak cudownie jak bracia mieszkają razem


Szaleństwa bagażnikowe


Nasze jeziorko z bardzo czystą wodą

Filozofia narzekania

Post piszę dla siebie i do siebie.

Zauważyłam ostatnio (u siebie także!) tendencję do narzekania. Tendencja jest wręcz włączana automatycznie. I działa spiralnie nakręcająco się.
Wstajesz rano i jeśli dziecko obudzi cię zbyt wcześnie można delikatnie zacząć sugerować, że ... to zbyt wcześnie, że dzieci są fajne ale dałyby pospać... i idzie lawina. Niezauważalnie jak z kamykiem, który puszcza się w górach. Malutki kamyk uruchamia lawinę. Potem idzie z górki. Pogoda, deszcz, wiatr, za zimno, za ciepło, winda nie czynna, dzieci za głośno, przypalone mleko, podatku nie wypłacili albo już zapłacili zbyt dawno, kawa za zimna albo za słodka. Boli ręka albo jak nie ręka to głowa. Albo brzuch. Bałagan a jak nie bałagan to woda zimna w kranie. Albo pranie do powieszenia, albo do złożenia. Znów dzieci za głośno, albo za leniwe. Albo siedzą na głowie i nie mogą się zająć sobą. Albo właśnie znów są na dworze i nie dzwonią bo miały akurat wracać. Albo właśnie dzwonią co chwilę i nie mam jak wypić ciepłej kawy.
Mąż nie pomaga albo pomaga ale ma focha. Albo sprząta i tak układa, że nic nie mogę znaleźć.
I tak od rana do wieczora a potem jestem zgorzkniała i niezadowolona bo ciągle coś mi nie pasuje.
NIE NARZEKAĆ, NIE MYŚLEĆ ŹLE O INNYCH... myśleć pozytywnie.
TO TRUDNE!!!
Narzekanie rodzi frustrację, zgorzkniałość, zazdrość. Jednym słowem nic dobrego. A jak łatwo przychodzi to marudzenie? Oj łatwo. Zupełnie odwrotnie niż błogosławieństwo i dziękowanie za to co mam.
Dlatego na przekór wszystkiemu w sobotę wybraliśmy się (niestety bez Michała i to trochę z mojej winy) na biegi. Miałam biec tydzień temu ale stchórzyłam perfidnie ale dzieci namówiłam i cieszyliśmy się piękną pogodą i sukcesami. Organizacja imprezy imponująca. Pogoda cudowna. Medale są i to okazałe. I byliśmy pięć godzin na powietrzu. Było pięknie.
Może więcej takich imprez i ruszenia się z domu a nauczę się nie narzekać???








Czas płynie ... pędzi jak pociąg włoski

  Nie dawno pisałam notatkę o tym, że za chwilę urlop. I rzeczywiście pamiętam tę chwilę. Jakby wczoraj... Siedzę w kawiarni i chłonę ciszę....