środa, 25 marca 2015

Jak wygląda mój dzień ?

Mój dzień... :) Jak wygląda? Jest intensywny choć czasem leniuchuję ale to i tak bez znaczenia bo to co zostanie nie zrobione trzeba nadrobić.
Czy mój Mąż mi pomaga...? OCZYWIŚCIE ale też pracuje na utrzymanie nas bo jestem Matką domową więc jakże bym miała wymagać od Męża sprzątanie i zmywania po powrocie z jego pracy?
A czyż ja swojej pracy nie mam? Jeśli tak to powinnam ją wykonywać najlepiej jak umiem. A że się czasem po prostu nie da ...
Mąż najczęściej kiedy wraca po 18.00 - 19.00 zabiera się za mycie dzieci, robienie łóżek tym którzy robić łóżek jeszcze nie potrafią i ewentualnie robi mi kolację kiedy już wszyscy śpią a my w końcu możemy oglądac filmy, pogadać i zjeść w spokoju...

Ale zdarza się, że oboje padamy na twarz.
Więc jak wygląda nasz dzień?
Rano - szybko szkoła, rozwożenie, śniadanie dla starszaków, jak zdążą maluchy to też zjedzą a jak nie to jedzą po powrocie z pierwszej rundy objeżdżania... w sumie to i tak bez znaczenia bo czy zjedzą czy nie - jedzą później też. Słowem - nasze dzieci jedzą ciągle. No prawie ciągle...

Potem wracamy - ja wstawiam pralkę, zmywarkę i ogarniam co się da mając ciągle w głowie jednak tekst, jaki kiedyś słyszałam, że sprzatam cały dzień a wieczorem i tak wygląda jakbym nic nie robiła :)

Siadam do kawy... ha :) czasem udaje mi się usiąść do kawy... i to jest gdzieś koło 11.oo
jest to trochę niebezpieczne bo szansa, że nie wstanę jest duża. Ale ... Mam najmłodszego syna, który nie cierpi, że siedzę bezczynnie i z uporem maniaka ciągle każe się karmić piersią kiedy siedzę. No cóż. Ma w genach - matka nie może siedzieć bezczynnie. Grozi to chorobą :)

Potem objeżdżamy poraz drugi - zabieram tych co mam zabrać albo czekam na tych, którzy wracać już sami potrafią i ochoczo się do tego garną.
Obiad, usypianie Najmłodszego a raczej usypianie i obiad. Sprzatanie, zajęcia dodatkowe dzieci, zajęcia bonusowe matki czyli prasowanie, prace domowe gdzie pomoc jest niezbędna lub co najmniej ciut potrzebna, jakieś prace plastyczne.
I tak nadchodzi wieczór. Hm... to bardzo drażliwy punkt programu. W sumie powinnam koło 18.oo zwijać manele i zamykać chałupę po 12 godzinnym hard dyżurze - to przyzwyczajenie zawodowe... ale gdzie ja biedniutka mam się podziać?
Hardcor polega na tym - że ja jestem już na szczycie wytrzymałości, dzieci na szycie zmęcznia, mąż zmęczony...

I wieczór. Kolacja, czytanie... i cudny widok śpiących dzieci. I ciągle jest mi żal, że czas tak szybko upływa. Zbyt szybko. Że tracę czas, że przecieka przez palce. Niedawno pamiętam naszą Marcelinę kiedy spała w dzień dwa razy. Usypianie było traumatyczne dla mnie. A teraz? Dziewczynka już ma prawie 9 lat. Kiedy to zleciało?
Szkoda... dzieci rosną a mi ciągle szkoda, że nie są malutkie. Nie żałuję tej decyzji bycia tu i teraz z nimi. To tak szybko mija... zbyt szybko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czas płynie ... pędzi jak pociąg włoski

  Nie dawno pisałam notatkę o tym, że za chwilę urlop. I rzeczywiście pamiętam tę chwilę. Jakby wczoraj... Siedzę w kawiarni i chłonę ciszę....